Podsumowanie 2018 bez ściemy i na luzie

Czas na podsumowanie 2018 roku. Szczerze, zwyczajnie, bez ściemy, na luzie. Jedziemy.

 

Rok 2018 to dla mnie czas pierwszych razów, jak już zdążyłam zauważyć na moim Instagramie. A ja, co tu dużo mówić, lubię pierwsze razy – to znaczy dla mnie, ni mniej, ni więcej, jak rozwój. To znaczy, że nie stoję w miejscu i moje życie się zmienia, a ja uwielbiam zmiany.

 

Wczoraj był dzień, kiedy minął dokładnie rok od wyjechania do Norwegii. Bilet w jedną stronę kupiłam trochę z przerażeniem, trochę z ekscytacją przed tym, co mnie czeka. Wiedziałam, że będzie sporo wyzwań (było), negatywnych emocji (było) i tych mega pozytywnych (checked). Życie jest dużym rollercoasterem i ten rok taki dla mnie był.

 

PODSUMOWANIE 2018 – PRACA

 

Chwilę po Sylwestrze rok temu nadszedł czas na znalezienie pierwszej pracy, ogarnięcie d-nummeru, związania mojego życia z tym krajem na poziomie formalnym. Miałam już dom, nie miałam tylko praw do mieszkania w Norwegii na stałe. Aby to uzyskać, musiałam dostać kontrakt (czyli umowę) w pierwszej pracy.

 

Zaczęłam dosyć szybko. Po wysłaniu CV do kilkunastu firm sprzątających otrzymałam kontrakt na vikara (taka praca w zastępstwie) w jednej z firm renholdowych. Kilka dni od rozpoczęcia poszukiwań, siedziałam już w aucie razem z Polką, z którą miałam przez dwa tygodnie sprzątać.

 

Jedyne, co dobrego ta praca mi dała, to d-nummer. Wszystko inne było dla mnie koszmarem: wstawanie o 4/5 rano, ciężki fizyczny zapieprz bez końca, brak satysfakcji, kontaktu z ludźmi i językiem. Kosmiczna prędkość (to nie takie sprzątanie jak w sobotę z rana, kiedy zapuszczasz dobrą muzykę i śpiewając do mopa, ogarniasz dom), kosmiczne zmęczenie. Nie byłam w stanie wstać z łóżka po powrocie do domu. Mimo że miałam szansę na przedłużenie kontraktu, kompletnie nie odnajdowałam się w tym biznesie. Wierzcie mi lub nie, nigdy nie stresowałam się tak w żadnej pracy, jak w tej. Po chyba trzech ciężkich tygodniach daliśmy sobie z tym spokój. Wiedziałam, że chcę czegoś innego.

 

W lutym wzięłam CV do ręki i przeszłam się przez pasmo restauracji w centrum miasta. Chciano mnie w dwóch, dobrze, że wybrałam opcję restauracji, a nie „fresh fastfood”. Tak zaczęła się moja przygoda z San Sebastian.

 

Podobało mi się. Dostałam kontrakt na czas nieokreślony i razem z nim pozwolenie na pobyt stały i numer, dzięki któremu mogłam czuć się jak obywatel tego kraju. Uczyłam się języka, poznałam dużo osób, praca była śmieszna, przyjemna, dużo się działo, czułam, że się rozwijam. Ludzie byli świetni. Jakkolwiek to nie brzmi, bycie kelnerką sprawiło, że od poziomu domyślania się tego, co inni do mnie mówią, przeszłam do poziomu, na którym sobie żartowałam z klientami. Byłam na początku bardzo zestresowana każdą rozmową, unikałam ludzi, bo do mnie coś gadali – dzisiaj jest to całkowicie naturalne i chociaż nie jest to nadal poziom mojego angielskiego, czuję, że przebyłam kosmiczną odległość od momentu, w którym zaczęłam. Na samym początku trudne było dla mnie przyjęcie zamówienia na piwo, nawet nie słyszałam tego „piwo poproszę”, dlatego mój szef trenował moje umięjętności, udając klientów i różne sytuacje. Dzisiaj śmieję się z moich językowych potyczek i tych momentów.

 

Po wakacjach w Malezji zaczęłam czuć się na siłach językowych, by zacząć szukać pracy/praktyk w zawodzie. To opowieść na inny wpis. Zainspirowała mnie historia Marzeny, którą możecie tutaj przeczytać – koleżanka po fachu opowiada w nim, jak została farmaceutką na biegunie. Dostałam skrzydeł i postanowiłam się nigdy nie poddawać.

 

Pod koniec tego roku jedna z instytucji w ramach wyjątku (nie pomagają osobom, które mają wykształcenie, dobrą sytuację materialną i znają język) postanowiła przydzielić mi dwumiesięczne praktyki w aptece. UDAŁO SIĘ. Za dwa dni zaczynam pracę w zawodzie. Taki był cel na ten rok i osiągnęłam go całkowicie samodzielnie, zmierzając się z norweskimi ograniczeniami i wymaganiami oraz z własnymi obawami. Jestem z siebie dumna.

 

PODSUMOWANIE 2018 – DOM

 

To pierwszy raz również w kontekście domu. Zamieszkaliśmy z narzeczonym w naszym pierwszym mieszkaniu własnościowym w czerwcu tego roku. Zaczęło się urządzanie, remontowanie.

 

Nigdy nie sądziłam, że gospodarstwo domowe produkuje tyle odpadów, dlatego segreguję śmieci bardzo restrykcyjnie, staram się na zakupy brać swoje torby, ograniczać zużycie odpadów do minimum. Po zobaczeniu kondycji planety na małych azjatyckich wyspach i Borneo zrozumiałam, że media nie ściemniają. Chcę, by było lepiej. Nie dam się zjeść konsumpcjonizmowi, pomyślałam.

 

Mimo że znamy się z narzeczonym od 16. roku życia, a razem jesteśmy już 8 lat – wspólne mieszkanie było czymś innym. Nigdy nie doszło natomiast między nami do poważniejszych sprzeczek, czy rozłamów. Musieliśmy się do siebie lekko dostosować, ale słowo „podział obowiązków” występuje tutaj w bardzo pozytywnym kontekście. Ja nie mam nic przeciwko prasowaniu, zmywaniu – on jest super kucharzem i pilnuje aspektów technicznych naszego mieszkania. Sprzątamy i robimy zakupy wspólnie i chociaż każde z nas ma swoje przywary, jak np. moje zostawianie skarpetek przy łóżku, czy jego położenie jednej rzeczy i czekanie, aż ja jej znajdę miejsce – kręcimy z tego bekę i mamy mega ubaw. Nie kłócimy się o przysłowiową sól w zupie. Właściwie nie kłócimy się w ogóle i tutaj muszę przyznać, że znanie drugiej osoby bardzo dobrze i postrzeganie swojego związku jako jednego zespołu, zamiast „ja/ty” jest kluczowe.

 

Urządzaniem mieszkania zajęłam się ja. Nieskromnie przyznaję, że wychodzi mi to całkiem dobrze. Nadal musimy wymienić kabinę prysznicową, dokończyć przedpokój (albo w ogóle zacząć), kupić wielkie łóżko do sypialni i ogarnąć tam ściany. Wszystko z czasem. Salon wygląda już bardzo dobrze i muszę oznajmić, że jestem pod wrażeniem, jak ładnie wszystko wyszło i jak bardzo nie pozabijaliśmy się nawzajem przy wyborze mebli i ich składaniu. Mamy nawet trzy roślinki, a narzeczony zaczął się nimi ostatnio bardziej zajmować, po tym, jak prawie utopił drzewko bonzai w wodzie z podlewania. To urocze patrzeć, jak mężczyzna rozmawia z palmą i roślinką doniczkową.

 

Aha, i jeśli myślisz, że nikt na ciebie nie czeka, to mylisz się. Pranie. Pranie czeka na ciebie zawsze.

 

PODSUMOWANIE 2018 – KASA

 

To był rok, w którym po raz pierwszy w życiu odetchnęłam z ulgą w kontekście finansów. Prawdę mówiąc, miałam i dużo czasu i pieniędzy (jak na moje oczekiwania). Brzmi jak utopia, ale to prawda. Pracowałam mniej, a zarabiałam o wiele więcej. Nawyki z Polski co do oszczędzania i ostrożnego zarządzania budżetem bardzo się przydały.

 

Po jakimś czasie rozbestwiłam się. Każdego miesiąca nowe ubrania, inwestycje związane z blogiem (nowy szablon, zakup Lightrooma, opcji płatnych w aplikacjach do planowania postów na Instagramie, zakup aparatu fotograficznego) stały się czymś naturalnym, a ja nawet nie odczuwałam tych wydatków. Przestałam myśleć o pieniądzach raz a dobrze.

 

Zaczęłam pozwalać sobie na posiadanie dwóch drogich dla mnie perfum na raz (do tej pory miałam tylko raz, jedne), kosmetyków luksusowych marek – to wszystko było jak inny świat dla mnie, który zawsze wydawał się poza zasięgiem.

 

Nikt mi też nie powiedział, że fancy gacie z Victoria`s Secret są takie niewygodne. Kupiłam sobie trzy pary, by okazało się, że ich nienawidzę. Serio, nie kupujcie ich, one tylko ładnie wyglądają.

 

Nie jestem w żadnym stopniu bogata, ani nawet lepiej usytuowana, niż reszta moich rówieśników, ale dosyć wyraźnie dostrzegam teraz różnice w podejściu do pieniędzy w Norwegii i w Polsce i muszę przyznać, że nie sztuką jest dobrze zarabiać, a raczej umieć nie wydać wszystkiego.

 

PODSUMOWANIE 2018 – BLOG

 

Dużo w tym roku poświęciłam dla mojego hobby. Kupiłam kilka kursów, wkręciłam się w Instagrama, zmieniłam tematykę bloga i trochę zaczęłam na nowo. Daje mi to ogrom satysfakcji.

 

Założyłam newslettera, na którym z dnia na dzień jest coraz więcej subskrybentów, napisałam darmowego e-booka, na którego temat dostaję takie mega opinie, że mam ochotę się popłakać.

 

Udało mi się poznać na żywo ludzi z blogosfery, zakumplować on-line z niektórymi, nawiązać fajne relacje. Stałam się regularna we wpisach, co daje mi dużo satysfakcji. Lubię Was, moich czytelników, a jeszcze bardziej uwielbiam tworzyć z Wami relacje.

 

Nie ukrywam, chcę więcej. Wy też?

 

PODSUMOWANIE 2018 – FAJNE RZECZY

 

Jestem dumna z wielu aspektów tego roku. Z mojego narzeczonego, jak bardzo awansował w pracy pokazując, że da się osiągać mega sukces w innym kraju i gadać prawie, jak Norweg (tak, że mają problem ze stwierdzeniem, czy jest stąd, czy nie). Z tego, że wkręcił się w treningi i teraz jego dieta jest jakieś 100 razy lepsza, niż moja. Z siebie, że szłam wciąż na przód.

 

Zimno nie robi na mnie wrażenia, powyżej zera oznacza dla mnie „ciepło”, poniżej: „czas na rajstopy”.

 

Z fajnych rzeczy: byliśmy w czerwcu na koncercie Irom Maiden w Trondheim, spełniając moje marzenie o zaśpiewaniu na żywo „Fear of the Dark”, moja przyjaciółka odwiedziła mnie dwa razy, ja odwiedziłam Polskę raz na ślubie siostry.

 

Była Hiszpania, była Malezja i kilka miast w Norwegii.

 

Zaczęłam uczyć się gotować i polubiłam to. Udało mi się stworzyć kilkudaniową kolację dla rodziny na moje urodziny, która była mega dobra. Wierzcie mi lub nie, ale jeszcze kilka lat temu śmiano się ze mnie w Polsce, że umiem zagotować wodę na herbatę i na tym kończą się moje kulinarne umiejętności.

 

Ogarnęłam język w stopniu, w którym czuję się komfortowo w codziennych sytuacjach. Komfortowo – to dobre słowo. Nadal nie jest to pełen luz, ale daję sobie radę i czuję się na siłach, by wskoczyć na wyższy poziom.

 

Oczywiście, mogę się jeszcze rozpisywać na temat innych spraw, ale wtedy ten wpis skończyłabym pisać, kiedy na niebie zabłysną fajerwerki. Miało padać, na szczęście jest po prostu tylko ciemno i zimno.

 

Powoli będę lecieć na Sylwestra, którego organizujemy w ramach wspólnej domówki, dlatego uciekam, życząc Wam nie tylko spełnienia marzeń, ale również w ogóle ich posiadania, oraz określenia priorytetów na 2019, dzięki którym zrozumiecie, co jest dla Was najważniejsze.

 

A Wasz rok? Gdybyście mieli podsumować w jednym zdaniu, co by to było?