historiaemigracjidonorwegii

Farmaceutka-marzycielka na biegunie – historia emigracji do Norwegii Marzeny Gostkowskiej

To jedna z tych historii, po której przeczytaniu łapiesz wiatr w żagle i wierzysz mocniej w siebie. Marzena napisała do mnie na Instagramie, twierdząc, że pracowałyśmy w tej samej sieci aptek na Pomorzu, miałyśmy nawet tego samego koordynatora. Łapiesz się za głowę i myślisz sobie: jeju, jaki ten świat mały! Dodatkowo powraca ci wiara w ludzkość i motywacja, by nigdy się nie poddawać. Dlaczego? Ja już nic więcej nie powiem, zapraszam Was do jej opowiadania. Poznajcie Marzenę, farmaceutkę z bieguna północnego.

1. Marzeno, jak długo mieszkasz w Norwegii?

 

Mieszkam w Tromsø od września 2017. Bardzo lubię to miejsce i chyba nic bym tutaj nie zmieniła. No, chyba, że mogłabym wydłużyć lato i zlikwidować deszcze (zimno mi nie przeszkadza 😉). Jest wiele rzeczy, które tutaj lubię, ale jeśli mam wybrać najważniejsze to: zorza, białe noce i piękne górskie widoki 😊

 

2. Jak wyglądał Twój wyjazd tutaj? Spontaniczny, zaplanowany, pośrodku?

 

Wyjazd był zaplanowany. Na początku lipca 2016 poznałam mojego chłopaka, Norwega. Przyjechał do Polski na wakacje ze znajomymi i jakoś tak nasza znajomość się przedłużyła. On mieszkał wtedy w Bergen i robił studia podyplomowe. Dzięki temu, że loty Bergen-Gdańsk były bardzo tanie, a wykłady mógł oglądać online będąc w Polsce, mogliśmy widywać się praktycznie co miesiąc. Ale… problemem było to, że zanim mnie poznał miał już podpisany kontrakt w Tromsø i planowaną przeprowadzkę tam w sierpniu 2017. Nie było wtedy bezpośrednich lotów do Tromsø, bilety były drogie, a poza tym mając stałą pracę, na pewno nie moglibyśmy widywać się tak często jak do tej pory. Była to więc znajomość z terminem ważności… którą mogłam przedłużyć tylko w jeden sposób – przeprowadzić się do Tromsø.

3. Jak ma się Twój norweski?

 

Języka uczyłam się prawie półtora roku przed przyjazdem, dość intensywnie. Do tego codzienne rozmowy na Skype z Henrikiem zaowocowały tym, że przyjechałam tutaj z płynnym norweskim. Miesiąc po przyjeździe podchodziłam do Bergenstestu, który zdałam, zarówno ustny jak i pisemny. Ale…. moje początki tutaj i tak nie były łatwe.

 

Przez te półtora roku miałam okazję rozmawiać po norwesku tylko z moim chłopakiem, który mówi do mnie bokmålem. A w Tromsø wszyscy mówią dialektem! Co z tego, że w sklepie potrafiłam powiedzieć, czego chcę i po co przyszłam, co z tego, że oni mnie rozumieli, jak ja nie rozumiałam ich? To było straszne. Doszło do tego, że bałam się wychodzić sama z domu. Trwało to może 3-4 tygodnie. Wtedy mój chłopak zdecydował, że tak nie może być, że muszę wyjść do ludzi, żeby zacząć funkcjonować w społeczeństwie, znaleźć pracę itd. Wymyślił plan, że każdego dnia, kiedy on jest w pracy, ja muszę załatwić coś sama – iść do sklepu, na pocztę, do apteki…. Takie małe kroczki, które… zaowocowały! Dziś śmigam jak stara 😊 i muszę przyznać, że… kocham ten język ❤️ On tak pięknie brzmi (w każdym dialekcie inaczej, ale w każdym pięknie!). Jeśli mam przeczytać jakąś książkę, to uważam, że czytanie jej po polsku to marnowanie czasu – przecież mogę ją przeczytać po norwesku.

 

historiaemigracjidoNorwegii4. Czym się zajmujesz na co dzień? Czy było Tobie łatwo zorganizować sobie pracę? Czy pracujesz w swoim zawodzie? Jak sobie zorganizowałaś aktualną pracę?

 

Jestem farmaceutką i pracuję w aptece, chociaż na początku nie było to takie oczywiste. W Tromsø jest tylko 12 aptek, a do tego Uniwersytet, na którym jest farmacja. Wiedziałam, że będzie ciężko o pracę w zawodzie, ale cały czas miałam nadzieję… W końcu jakoś na początku listopada pojawiło się ogłoszenie o pracę dla technika farmacji. Szczyt marzeń to nie był, ale chciałam spróbować – zawsze to okazja na zdobycie doświadczenia. Czekałam tydzień albo dwa i oczywiście nikt się nie odezwał. Mój chłopak namówił mnie, żebym zadzwoniła do kierownika apteki (co było dla mnie nadal absurdalne – a jak będzie mówił szybko, dialektem i go nie zrozumiem?!). No ale żałuje tylko ten, kto nie próbuje. Zadzwoniłam i o dziwo rozumiałam wszystko, rozmowa była bardzo miła, kierownik wypytał mnie, gdzie nauczyłam się języka, dlaczego się tutaj przeprowadziłam, czemu chcę pracować jako technik, skoro jestem magistrem… Na koniec powiedział, że spojrzy jeszcze raz w moje podanie i da jutro znać.

 

Oczywiście nigdy więcej się nie odezwał.

 

Jestem osobą bardzo pozytywnie myślącą i aż tak mnie to nie ruszyło. Pomyślałam sobie: „nie jest mi dane pracować jako technik, bo pewnie znajdę pracę jako farmaceuta”.

 

Wiedziałam, że praca sama się nie znajdzie, a już na pewno nie bez doświadczenia. Potrzebowałam praktyk, stażu, cokolwiek…

 

Poszłam do NAV, zapytać o praktyki w aptece. Powiedzieli, że jest taka możliwość, ale muszę sama znaleźć sobie aptekę. No to znalazłam, 5 minut piechotą od naszego mieszkania (oszczędności tak szybko topniały, a ja mam jeszcze wydawać na bilet?!).

 

NAV przyznał mi 4 tygodnie praktyk, za które dostałam 8000 NOK (ok. 3500 zł). Krótko i mało, ale dałam radę. I teraz najlepsze…

 

W tej aptece poznałam farmaceutkę o imieniu Mari i… okazało się, że jest to żona tego wstrętnego kierownika, który do mnie nie oddzwonił! Od słowa do słowa okazało się, że ten oto kierowniczek poszukuje farmaceuty, a nawet dwóch. Mari wzięła mój numer telefonu i przekazała go mężowi. Telefon odezwał się po 3 tygodniach(!). Kierowniczek zaprosił mnie na intervju, które nie było normalnym intervju – po prostu oznajmił mi, że usłyszał o mnie tyle dobrego od Mari i od kierownika apteki, w której robiłam arbeidstrening, że… intervju jest niepotrzebne i zatrudnia mnie na 6 miesięcy okresu próbnego.

 

Mój okres próbny skończył się po niecałych dwóch tygodniach stałą umową o pracę. 💪

 

Ta historia jest dla mnie do dziś niewiarygodna i świadczy tylko o tym, że (jak to mówi moja ciocia) „co komu przeznaczone stoi na drodze rozkraczone”. Ta apteka była mi po prostu pisana.

 

(Chciałabym tutaj dodać, że mój kierownik, wcale nie jest „wstrętnym kierowniczkiem” – bardzo się lubimy i szanujemy, a z powyższej sytuacji żartujemy na każdym lønningspils).

 

[Lønningspils – „wypłatowe piwko”, Norwegowie bardzo często spotykają się co miesiąc po wypłacie na piwo, by pogadać i zrelaksować się poza pracą, to taki rytuał – przyp. red.]

 

5. Czy mieszkasz sama, czy z rodziną, partnerem, przyjaciółmi? Jaki masz stosunek do rodziny/znajomych/bliskich „pozostawionych” w Polsce?

 

Praca i codzienna rutyna pozwala mi zapomnieć o tym, co zostawiłam w Polsce. Ale tęsknię bardzo… za siostrami i siostrzeńcem, za rodziną, za przyjaciółmi i za moim ukochanym Gdańskiem. Chociaż nie możemy widzieć się kiedy tylko chcemy, to wiem, że kilometry są nieważne. Z niektórymi przyjaciółmi widuję się równie często, jak jak wtedy, kiedy mieszkałam jeszcze w Polsce. To, że przylatuję tylko na kilka dni, daje mi mobilizację do zorganizowania się i spotkania ze wszystkimi ważnymi dla mnie osobami. Nasze spotkania są takie… bardziej intensywne i bardziej je doceniam. 😊

 

6. Jak Ci się żyje w Norwegii? Co uważasz za świetne, za czym tęsknisz w Polsce?

 

Powiem krótko: jest mi tutaj dobrze. Jakbym miała wymieniać to, co jest tutaj świetne, to musiałabym opowiadać pół dnia.

 

Podoba mi się to, że nie ma tutaj biurokracji i prawie wszystko można załatwić online.

 

Podoba mi się, że dla Norwegów nie ma złej pogody – śnieg, mróz albo deszcz a na ulicach pełno rowerzystów, którzy śmigają do pracy (widok kobiety w eleganckich butach, kurtce Bergans i z kaskiem na głowie, to wcale nie taki rzadki widok).

 

To, za czym tęsknię (oprócz rodziny oczywiście), to polskie smaki: kiełbasa krakowska, wędzona makrela, serek wiejski Piątnicy, pierogi i najważniejsze: twaróg (Norwegowie nawet nie wiedzą, co to jest).

 

7. Jeśli miałabyś jedno marzenie, które możesz spełnić od zaraz i ograniczone jest tylko Twoją wyobraźnią odnośnie Twojego życia tutaj, to co by to było?

 

Chciałabym mieć tak dużo kasy, że nie musiałabym pracować. Założyłabym rodzinę i została kurą domową. Miałabym też prywatnego Jumbo Jet’a, którym mogłabym latać gdzie chcę i kiedy chcę. 😊

8. Czy Twój wyjazd jest na stałe, czy masz zamiar wrócić do Polski, a może nie wiesz i jesteś otwarta na możliwości? Może inny kraj?

 

Ogólnie to nigdzie się stąd nie wybieram, ale myślę, że na stare lata chciałabym wrócić do mojego rodzinnego miasta. Możliwe, że jeszcze mi się to zmieni, ale tak profilaktycznie próbuję Henrika na to nastawić 😊

 

Swoją historię opowiedziała Marzena Gostkowska – farmaceutka, która dla pewnego Vikinga rzuciła wszystko i wyjechała na daleką północ Norwegii.

 

 


 

Dziękuję serdecznie Marzeno za opowiedzenie swojej historii.

Jestem mega wdzięczna za poświęcenie Twojego cennego czasu!

 

Zdjęcie tytułowe wykonała Amelia Kowalczyk.
 


 

Ps. W trakcie edycji wpisu wciąż jeszcze nie wiedziałam, jak potoczą się moje „farmaceutyczne losy” – ostatecznie wszystko dobrze się ułożyło i dzisiaj mogę opowiedzieć Wam moją historię o tym, jak zostać farmaceutą w Norwegii.


 

Ten wpis jest pierwszą częścią cyklu historii osób, które wyemigrowały do Norwegii z Polski. Jego celem jest zainspirowanie innych, pokazanie, jak różne osoby tworzą swoje życie na nowo, odnajdują się w innej rzeczywistości i postrzegają swoje życie poza krajem.

Jeśli jesteś osobą, która mieszka w Norwegii od jakiegoś czasu i masz ochotę odpowiedzieć na kilka podobnych pytań, które pojawiłyby się w takiej samej formie na blogu w postaci wpisu – koniecznie napisz do mnie na andzelika@gethappy.pl albo poprzez któreś z moich mediów społecznościowych.

Razem wykombinujemy coś mega fajnego.

 

 

 


Więcej? Poznaj też historię Kasi Dusik – dziewczyny, która do Norwegii wyjechała spontanicznie, bez znajomości języka, a dziś uczy łyżwiarstwa figurowego na południu kraju.