W aptece, w której pracuję jestem odpowiedzialna między innymi za dopilnowanie, by pacjenci mieli dobrze zamówione leki, które leżą później na półce i czekają na swojego właściciela. Przeglądając ostatnio położone tam recepty znalazłam jedną, której właścicielka pochodzi z Bergen. Pomyślałam, że właściwie realizując norweską receptę już przygotowuję się do tego, co mnie czeka. Później doszłam do wniosku, że czekać nie ma na co, więc kupiłam bilet do Norwegii. Tym razem w jedną stronę.