Jeszcze zanim wyjechałam do Norwegii rozmawiałam wiele razy z różnymi osobami na temat warunków życia w nowym kraju. Najczęściej komentowanym elementem (oprócz zimna) były zarobki w Norwegii, które prawie zawsze kwitowane były krótkim: ale życie jest takie drogie. Myliły się.
Osławione wieloma stereotypami, kuszące każdego spragnionego gotówki Polaka zarobki w Norwegii wydają się być idyllą, utopią, która postawi ich życie na nogi i ustawi życie co najmniej na kilka najbliższych lat. Jest to prawda. Oczywiście wszystko zależy. Zależy od tego ile zarabiasz, ile wydajesz, ile odkładasz (czy w ogóle) i co to znaczy dla ciebie: godne życie.
Nie przyjechałam do Norwegii wzbogacić się. Wiem, że jakieś 70% osób, które emigrują tutaj z Polski (statystyki wymyślone w głowie na podstawie doświadczenia i własnego osądu) właśnie z takim celem przybywa do kraju Wikingów. Chcą wpaść, zarobić trochę tysięcy i po dwóch latach uciec. Zarobki w Norwegii są kosmicznie wysokie w porównaniu z polskimi, więc to idealna opcja. Ale są tutaj tymczasowo. Dlatego nie uczą się języka, nie chcą poznać ludzi, nie chcą nawet się z nimi polubić. Chcą tylko pieniędzy, a zapytane o komentarz na temat Norwegów powiedzą: są tacy, siacy i owacy (w domyśle: my Polacy jesteśmy świetni). Takie słowa zawsze wywołują u mnie gęsią skórkę. Ale o tym innym razem.
Ktoś mądry kiedyś powiedział:
Nie liczy się, ile zarabiasz, tylko ile ci zostaje.
A ile się zostaje z życia w Norwegii?
W maju 2018 roku zarobiłam 20 404 koron. Z napiwków miałam około 2100 koron, co w sumie daje nam słabą norweską wypłatę w wysokości 22 504 korony (ok 10 300 zł). Słabą, bo zarobki w Norwegii na pełen etat zazwyczaj oznaczają co najmniej 25 tysięcy, ja jestem kelnerką i zarabiam praktycznie najmniej możliwie. W Polsce to wyplata szalona, ale według wielu osób twierdzących o drogim życiu nic z tej wypłaty nie powinno się zostać. Sprawdźmy.
Liczmy, że jestem studentką (studenci pracują w knajpach w 80%) i wynajmuję pokój. Wynajem pokoju to jakieś 5000 koron/miesięcznie. Liczmy, że muszę dojeżdżać do pracy autobusem i mam telefon na abonament – kolejne 1000 koron. Nasze życie kosztuje teraz 6000 koron/miesięcznie. Idziemy dalej. Na jedzenie jedna osoba, bez wychodzenia do knajp wyda ok. 4000 koron. W tym momencie nasze miesięczne koszty plasują się na poziomie 10000 koron. Załóżmy, że chcę kupić sobie w tym miesiącu trochę ubrań, wyjdę na piwo albo na obiad kilka razy i jeszcze mam jakąś pasję. Obstawiam, że max 5000 koron wydamy na tego typu koszty. Ok. 22 504 – 15 000 = 7 504.
Mówienie: „Zarobki w Norwegii są duże, ale życie jest drogie”, nie ma sensu, bo w środku jest ALE, które kasuje w pewien sposób to, że w ogóle dużo zarobiłeś, bo co z tego, skoro wszystko wydasz? Otóż nie wydasz wszystkiego.
My Polacy kochamy oszczędzać i zawsze mamy w sobie takie coś: na czarną godzinę, na remont za rok, na wakacje za pół – zawsze na coś staramy się odłożyć. Całe życie czuliśmy się zagrożeni finansowo, ZAWSZE było za mało, ZAWSZE brakowało, ZAWSZE trzeba było kombinować. Więc nagle jak się zostaje, nagle, jak możesz odłożyć po prostu kilka tysięcy miesięcznie bez stresu typu: w tym miesiącu kurtka zimowa, czy buty? życie staje się bardzo proste i takie… naprawdę bezstresowe.
To fakt, Norwegia jest BARDZO droga. W Polsce średnio kilka razy w tygodniu byłam na obiedzie, na kawce, na piwie. Tutaj jak dwa razy w miesiącu kupię jedzenie poza domem, to jest święto. Być może, gdybym chodziła na lunsj (lunch) codziennie do knajpy i jadła raz na tydzień sushi, to te pieniądze nie wystarczałaby mi na życie. Ale Polacy już tak mają – nie lubią być rozrzutni, aż do przesady. Widzę tę różnicę bardzo pomiędzy nami, a Norwegami – dla nich wydanie miesięcznie kilku tysięcy na alkohol to całkowicie normalna sprawa.
My byśmy się zastanawiali jakie auto można byłoby sobie kupić, gdyby sobie odmówić tych przyjemności. Czy to źle? Nie. Po prostu tak jest – Norwegowie nigdy nie czuli się zagrożeni finansowo, więc mają luz, a my zawsze – więc nawet jak dodatkowa gotówka jest normą, staramy się ją zachomikować, zamiast wydać na kilka kartonów wina. Po prostu tak jest i nie ma sensu tego oceniać.
To tak, jak ktoś jadący na wakacje do Azji pyta się, czy starczy mu 5 000 zł. Jak będzie spać w najlepszych możliwych hotelach i wyda na alkohol w jakimś najsławniejszym miejscu połowę majątku, to nie starczy. Jak będzie żyć normalnie – to starczy na spokojnie. Tylko dla każdego „żyć normalnie” oznacza coś innego.
Moje życie nie wygląda jednak jak życie milionera. Nie mam domu z basenem ani Tesli (jeszcze ;)). Ten wpis nie powstał po to, by pokazać, że osoby zarabiające w Norwegii są bogatsze, czy lepsze. Chciałam pokazać jedynie, że życie tutaj w kwestii finansowej jest o wiele łatwiejsze i po prostu normalne – mam wrażenie, że właśnie takie powinno być od zawsze i każdy człowiek tego potrzebuje – po prostu normalnego życia, w którym stać go na realizowanie siebie i zaspokajanie wszystkich potrzeb.
A Wy? Jakie macie zdanie na temat zarobków w Norwegii? Co to dla Was znaczy „godne życie”? Dajcie znać!