kierownik-apteki

Od prawie dwóch miesięcy jestem kierownikiem apteki i…

Jak wiele ról w życiu, do tej również nie da się przygotować. Podobnie, jak z byciem dorosłym, matką, kierowcą, właścicielem psa, prawnikiem – najwięcej doświadczenia zdobędziemy w działaniu, a nie w teoretycznym przygotowaniu. Zostałam kierownikiem apteki trochę „z dnia na dzień” i do teraz czuję się pies w memie „I have no idea what am I doing”. Kiedy to uczucie minie? I czego nauczyłam się w pierwszym miesiącu noszenia plakietki apoteker?

 

Całkiem niedawno dotarła do mnie ta plakietka. Musiałam ją sobie sama zamówić, a wcześniej w ogóle znaleźć na to sposób. Pomogła mi w tym przypadkowa osoba w Internecie, która również jest Polką, śledzi mnie na Instagramie i jest kierownikiem w mojej sieci (pozdrawiam!). Kiedyś myślałam sobie, że może za jakiś czas będę ją nosić i na samą myśl pociły mi się ręce (jak zostałam farmaceutką w Norwegii? – więcej tutaj). Nie lubię jednak w życiu stagnacji, bo ta kojarzy mi się z brakiem rozwoju, dlatego rzuciłam się na tę głęboką wodę z nadzieją, że nauczę się pływać na cito.

 

Nie tylko na zamówienie błahej plakietki musiałam znaleźć sposób. Mamy procedury, mamy instrukcje i mamy pomocnych ludzi, natomiast brakuje mi kogoś, kto ze mną usiądzie w biurze na kilka dni i będzie odpowiadał na mój niekończący się strumień pytań. Dostałam wprawdzie takie wprowadzenie, gdzie znajduje się wiele przydanych informacji, ale to trochę tak, jak uczyć studenta medycyny zostać lekarzem poprzez przekazanie mu podręcznika anatomii i oczekiwanie, że za miesiąc, po jego przeczytaniu, będzie leczył ludzi.

 

Ale koniec z tym szukaniem dziury w całym, tak naprawdę na co dzień jeżdżę do pracy z uśmiechem na twarzy.

 

Przede wszystkim to zuuupełnia inna para kaloszy. Zawsze chciałam wiedzieć, jak to jest, kiedy myślisz o pracy po pracy. Nie dlatego, że jestem masochistką, ale dlatego, że chciałam sprawdzić, czy mi by to odpowiadało. Póki co, odpowiada. Czuję się odpowiedzialna i zaangażowana. Zdarza mi się budzić wcześnie rano, by coś sprawdzić, albo w sobotę wieczorem zajrzeć na mejla i ze zdziwieniem muszę przyznać, że mnie to nie męczy. Czuję się dobrze, mając trochę więcej swobody. Ta swoboda odbija się jednak często tym, że nie czuję się, jakbym kiedykolwiek miała „czas wolny”. Czasami ten aspekt jest przyjemny w kontekście planowania, a czasami brak rozgraniczenia na czas praca-odpoczynek budzi ogromną frustrację.

 

Wiedziałam de facto to już wcześniej, ale dopiero na własnej skórze poczułam, że dobrze zgrany zespół to praktycznie większość sukcesu. Mój jest fantastycznie dopasowany i działa trochę na zasadzie: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Mogę go nazwać ze spokojem „dream team”. Kiedy zapytałam się ich, z czego wynika ich zaangażowanie, usłyszałam, że nie mieli wyjścia – musieli sobie poradzić sami w trudniejszych czasach. I to widać, bo każdy działa tak, by całość funkcjonowała.

 

Na co dzień dalej jestem farmaceutką, ale w międzyczasie uczę się zarówno teorii jak i wielu administracyjnych spraw, a w praktyce – co na pewno jest największym wyzwaniem – rozwiązuję gorące problemy pojawiające się na bieżąco. Do tego zostałam kierownikiem przed najgorętszym dla aptek okresem, czyli świętami Bożego Narodzenia. Potrzebujemy rąk do pracy i dlatego zatrudniłam dodatkowo jedną osobę na 100%. To pierwszy raz, kiedy czytałam umowę, jako pracodawca. Odpowiedzialność za czyjeś warunki pracy jest dosyć stresująca, ale ostatecznie mocno satysfakcjonująca, szczególnie kiedy widzisz, że twój zespół cieszy się z nowego członka załogi. Mam dwa motta, które podchwyciłam od innych i których się trzymam:

 

ALT ORDNER SEG

JEG GJØR MITT BESTE

„Wszystko się układa. Daję z siebie wszystko.”

 

Największym zaskoczeniem było dla mnie wyzwanie zorganizowania sobie na nowo życia i pracy. Proces ten nadal trwa. Na początku zupełnie nie odnajdowałam się w byciu na bieżąco z mejlami, sortowaniem spraw wg najważniejszych do tych mogących poczekać wiele dni. Do tej pory, w moim już 30-letnim życiu, tak naprawdę nigdy nie pracowałam biurowo! Nagle pojawiło się dużo dodatkowych spotkań i zadań, które wpisywałam do kalendarza telefonu, który nie synchronizował się z moim kalendarzem z Outlook. Zapominałam o ważnych spotkaniach, czułam, że nie mam czasu i kontroli. Musiałam ogarnąć swój nowy workflow, zainstalować aplikacje, zrobić sobie dostępy do wszystkiego również w domu. Najlepszym przykładem jest alarm temperaturowy w aptece, którego szczegółów nie mogłam sprawdzić ze swojego salonu w piątek wieczorem, bo nie miałam wciąż dostępu do systemu (prosiłam o niego kilka razy, żeby nie było). Gdybym miała w telefonie możliwość sprawdzenia, że tak naprawdę nic się złego nie dzieje, zaoszczędziłabym sobie stresu i zaczęła długo wyczekiwany (zresztą pracujący) weekend wcześniej, zamiast o 21:00 szacować, czy wsiadać w samochód i sprawdzić, co się dzieje, czy nalać sobie wina i mieć luz.

 

Kiedy zaczynałam pracę na nowym stanowisku miesiąc temu, praktycznie każdego dnia byłam podświadomie zestresowana. Trochę nie wiedziałam, czego się spodziewać i czy na pewno wszystko robię dobrze. Nie miałam za dużo feedbacku od kogokolwiek, więc wychodziłam z założenia, że „brak wiadomości to dobra wiadomość”. Pierwszego grudnia, kiedy zrozumiałam, że właśnie minął miesiąc, a wszystko się kręci i wygląda na to, że ogarniam, poczułam rozluźnienie i więcej pewności. Na miejscu stresu jednak pojawiło się ostatnio zmęczenie, które przytłacza. Zmęczenie brakiem czasu i ciągłą gonitwą myśli i rzeczy, które chcę zrobić, ale co chwilę pojawia się coś nowego, ważniejszego. Uczę się zatem nowych technik relaksacyjnych, zaczęłam słuchać muzyki klasycznej, odkładam celowo telefon, by nie czytać mejli z pracy i uprawiam jogę. Staram się dbać o swoje zdrowie psychiczne i fizyczne, bo widziałam już wiele osób, które totalnie zostały przez to stanowisko wykończone i się wypaliły gdzieś po drodze. Nie chcę być jedną z nich.

 

Póki co, największe wady to czas dojazdu i brak doświadczenia. Moja praca kierownika w tej aptece jest w założeniu jednak krótkotrwałym projektem, więc mam nadzieję, że te dwie godziny, które przy dobrych lotach (!) poświęcam na drogę, skończą się za kilka miesięcy. Brak doświadczenia jest jedynie wynikiem krótkiego czasu, jaki do tej pory spędziłam za sterami. Tutaj stosuję zasadę CEO mojej firmy, którą dostałam, kiedy zapytałam się jej o najważniejszą radę, jaką mogłaby sobie dać na początku kariery. Usłyszałam wtedy jedno słowo: cierpliwość. A ja mam ją dla nich, ale z dawaniem jej sobie bywa różnie. Do innych wad na jednym wdechu wymienić mogę: nienormowany czas pracy i bycie w pracy trochę cały czas. Wcześniej wspominałam o tym w kontekście zalet – cóż, to również jest wada. Nagłe zwolnienia chorobowe i nieprzewidywalność grafiku, który trzeba non stop na bieżąco zmieniać. Brak czasu na zrobienie wszystkiego, czego się chce. Pracowanie w trakcie wolnego dnia i „gaszenie pożarów” późnymi wieczorami.

 

Zalety? Różnorodność zadań, wynagrodzenie i większa swoboda. Podoba mi się również odpowiedzialność za zespół i nasze wspólne wyniki. Fajnie jest widzieć rozwój, wzrost klientów, obrotów, zadowolenia pracowników. Jestem zdecydowanie osobą napędzaną przez energię innych ludzi. Kontakt z człowiekiem daje mi radość i motywację, a świadomość, że tworzę zespół, który chce przychodzić do pracy, by się dobrze bawić i robić, to co lubi, daje mi ogrom satysfakcji.

 

Musi z pewnością minąć kilka miesięcy, jak nie lat, by móc stwierdzić, czy ta praca jest super na dłuższą metę. Nie ma róży bez kolców, świat nie jest czarno-biały, a wszystko ma swoją cenę. Kwestia tego, czy waga zalet przeważa nad ciężarem wad. Zobaczymy za jakiś czas!

 

A Ty? Spróbowałabyś siebie w roli lidera? A może nim jesteś i możesz podzielić się swoimi cennymi radami?