Pracuję w służbie zdrowia, ale nie miałam pojęcia, jak wygląda ona w szpitalach. Tym bardziej tych norweskich. Autorka bloga nurseinnorway.com pozwoliła sobie zadać kilka pytań i opowiedzieć, jak się jej pracuje w Skandynawii. Nurse in Norway, czyli pielęgarniarka w Norwegii – oddajmy jej głos!
Nie wiem dlaczego, ale pielęgniarstwem interesowałam się już od najmłodszych lat. Dziwne, bo w rodzinie jedyną pielęgniarką była siostra babci, która mieszkała daleko od nas i bezpośredniego kontaktu z nią nie miałam.
Być może dlatego, że babcia zachorowała na cukrzycę. W tamtych czasach używano tylko insulinówek i ampułek z insuliną. Podkradałam strzykawki i igły i kłułam moje pluszaki. Dość szybko nasiąkały wodą, muszę przyznać. A zapach insuliny lubię do dziś.
Pod koniec szkoły podstawowej miałam przeogromną ochotę na szkołę medyczną, która niestety znajdowała się zbyt daleko od miejsca zamieszkania. Skończyłam w liceum ogólnokształcącym.
Pamiętam, jak w połowie szkoły średniej zaczęłam na poważnie wybierać zawód. Było zapotrzebowanie na pielęgniarki w Polsce, ale zarobki śmiechu warte. I tak przez myśl mi przeszło sprawdzić, gdzie zarabiają najlepiej. Skandynawia! Norwegia!
Skończyłam liceum, byłam na studiach pielęgniarskich w Szczecinie i co dalej? Kiedy poznałam mojego chłopaka (teraz męża), zaczęliśmy dyskutować na temat wyjazdu. On – jak się okazało wielki miłośnik narciarstwa biegowego, chętny był na Norwegię. Ja zresztą też.
Oboje doszliśmy do wniosku, że koniecznie muszę mieć studia magisterskie, zanim wyjadę. No i nasze dziecko przyszło na świat. Oboje uczyliśmy się norweskiego.
Kiedy już w jakiś sposób władałam tym językiem i wszystkie formalności związane z autoryzacją dyplomu miałam gotowe, zaczęłam wysyłać podania. Przez długi okres była cisza, aż pewnego dnia zostałam zaproszona na rozmowę.
I tak to się zaczęło.
Masz na myśli Polskę czy Norwegię?
W Norwegii wymagająca jest praca w turnusie, czyli na trzy zmiany i co trzeci weekend. Poza tym nie ma potrzeby pracować w dwóch miejscach. Wymagające było również osłuchanie się z różnymi dialektami.
Języka uczyłam się, zanim wyjechałam do Norwegii. Rok przed wyjazdem byłam trzy tygodnie na intensywnym kursie w Oslo, dużo kosztował i mało z tego tak naprawdę miałam. Jesienią 2010 zdawałam Norskprøve 2 (dzisiaj Norskprøve B1/B2 – dopisek Andżeliki) – zdałam część ustną, ale na pisemnym nie zaliczyłam jedynie części ze słuchu (wcale mnie to nie zdziwiło). W styczniu 2011 zapisałam się na kurs u Bolanowskiego we Wrocławiu – codziennie dojeżdżałam na kurs od teściów z Kłodzka, 2 godziny pociągiem w jedną stronę! Miałam mieszkać na stancji we Wrocławiu ale tęskniłam za dzieckiem, którego pilnowali teściowie (moja Ala miała 3 lata). Wiosną zdawałam kolejny poziom Norskprove 3 – znowu ustny zdałam i poległam na pisemnym na lytteprøve (część ze słuchu, dopisek Andżeliki). W międzyczasie wysyłałam podania i w końcu zaproszono mnie na intervju. Dostałam od razu stałą pracę.
W medycynie trzeba mieć biegłą znajomość języka na poziomie B2, jednak nie jest to wystarczające nawet w Domach Opieki. Trzeba znać przynajmniej podstawy medycznego norweskiego i ciągle tę wiedzę pogłębiać.
Do zawodu w Norwegii nie przygotowywałam się jakoś specjalnie, tu każdy oddział ma swoje procedury, który dość często są różne od siebie.
Język angielski to już podstawa, trzeba go umieć ze względu na obcokrajowców. Jednocześnie pracując w służbie zdrowia, trzeba rozumieć również Szwedów i Duńczyków, ponieważ nie jest wymagane od nich, żeby rozmawiali po norwesku.
U mnie nostryfikacja przeszła bezboleśnie i szybko. Na swoim blogu napisałam, jakie istnieją wymogi jeśli chodzi o nostryfikację. Podanie należy składać najszybciej, jak się da, jeśli chce się tutaj (w Norwegii) pracować.
Na własną rękę, wysyłałam podanie przez strony komuny (en kommune – gmina, używamy tego spolszczonego odpowiednika bardzo często – dopisek Andżeliki).
Nie potrzeba.
Wymagany jest Bergenstest, ale i bez tego można dostać pracę jeśli ma się biegłą znajomość norweskiego.
W Polsce pracowałam na bloku operacyjnym. Praca była fajna i dobrze ją wspominam. Miałam super koleżanki i oddziałową.
Jeśli chodzi o Norwegię, to stres związany z ilością obowiązków wydaje mi się być podobny do tego, jak jest w Polsce. Natomiast stresu związanego z przychodzeniem do pracy, spotkaniem szefa i kolegów – praktycznie nie ma, bo granica stanowisk między oddziałową i pracownikiem tak naprawdę nie istnieje. Wszyscy są tak jakby traktowani na jednej linii i szacunek należy się każdemu. Tak jak temat mobbingu był głośno komentowany i na każdym kroku słyszany w Polsce – tutaj jest to wysoce nieakceptowane i można być z tego powodu zwolnionym. To samo tyczy się propozycji seksualnych, czy flirtowania (od razu przychodzi mi na myśl głośna kampania #metoo – wydaje mi się, że w Polsce 75% lekarzy by poleciało, gdyby sprawa była traktowana tak poważnie, jak w Norwegii).
Na oddziale jest zazwyczaj duża ilość personelu na dyżurze, przynajmniej na dniówkach i popołudniówkach (w szpitalu). Inaczej było w domu opieki, gdzie na nocce miało się pod sobą np. 100 pacjentów plus to, że jeden oddział z 16 pacjentami należał do twojej odpowiedzialności, jeśli chodzi o bezpośrednią opiekę nad nimi.
Z lekarzami współpracuje się i nie jest to tak, że to oni mają tu najwięcej do powiedzenia. Tak samo jest z innymi pracownikami: fizjoterapeutami, ergoterapeutami itd.
W Norwegii ma się dużo większe kompetencje po studiach – nikt nie wymaga dodatkowych kursów do robienia EKG, wykonywania szczepień itp. Zdecydowana większość ma również tylko licencjat i wcale nie myśli o dalszej edukacji. Z pacjentem się rozmawia i współpracuje, przede wszystkim przedstawia się mu siebie osobiście, mówi kim się jest, podaje rękę.
Raporty zmian pokrywają się w taki sposób, żeby mieć czas na wymianę informacji.
Pakować się i przyjechać jak najszybciej, bo naprawdę warto.
Wywiadu udzieliła Monika – autorka bloga nurseinnorway.com. Jak o sobie pisze: „Pracuję zeby życ, nie żyje zeby pracować. Dzisiaj tu, jutro tam.”
Ten wpis jest kolejną częścią cyklu historii osób, które wyemigrowały do Norwegii z Polski. Jego celem jest zainspirowanie innych, pokazanie, jak różne osoby tworzą swoje życie na nowo, odnajdują się w innej rzeczywistości i postrzegają swoje życie poza krajem.
Chcę dzięki tym wpisom przełamać stereotyp Polaka na emigracji, który nie chce się asymilować, nie pragnie poznać języka ani mieć pozytywnego wkładu w społeczeństwo. Nie wszyscy tacy jesteśmy, co super pokazuje historia Moniki i wielu innych.
Jeśli jesteś osobą, która mieszka w Norwegii od jakiegoś czasu i masz ochotę odpowiedzieć na kilka podobnych pytań, które pojawiłyby się w takiej samej formie na blogu w postaci wpisu – koniecznie napisz do mnie na andzelika@gethappy.pl albo poprzez któreś z moich mediów społecznościowych.
Razem wykombinujemy coś mega fajnego.
Więcej?