Nie jestem już #polishgirl – co oznacza „być Polką” w dzisiejszym świecie?

Norwegia to dla mnie przykład kraju, który niezwykle dobrze radzi sobie z napływem osób spoza granic. Z jednej strony dba o te osoby, dając im możliwości, z drugiej strony, co się trzeba napracować i nachodzić, to wie każdy, kto właśnie przyjechał „na stałe”. Każdego dnia słyszę norweski, ale też polski, angielski i masę innych języków z całego świata (których pochodzenia nawet nie jestem pewna). Człowiek staje w pewnym momencie przed próbą określenia, czy ktoś, kto mieszka tu lata i mówi po norwesku to już Norweg czy dalej dajmy na to Irańczyk? I czy ja, jestem dalej Polką? Co to w ogóle znaczy? Wie ktoś?

 

Przykładowa sytuacja.

 

Jedziemy na wakacje z narzeczonym. Wiadomo: taksówkarz, lokals, a my turyści z drugiego końca świata. Zwiedzamy Malezję, odkrywamy nowy świat. Co chwilę zatem pada pytanie: no to skąd jesteście? Dokładnie w tym samym momencie zwykliśmy odpowiadać – ja, że jesteśmy Polski, on, że z Norwegii. Wywoływało to zawsze konsternację w oczach Azjatów. Ale jak to? To w końcu skąd?

 

Chciałabym wiedzieć.

 

Dosyć dużo opowiadał o tym swego czasu Mateusz Grzesiak – ten Pan, którego możecie spotkać okazyjnie w Pytaniu na Śniadanie, psycholog, coach a teraz nawet i z tytułem doktora.

 

„(…)Po tylu latach podróży i byciu poza krajem przestałem się identyfikować z byciem czy to Polakiem, czy to Latynosem czy to kimkolwiek innym. Czuję, że nie przynależąc nigdzie jestem każdym z nas, każdym kogo spotykam i że kolejnym etapem ewolucji ludzkości będzie wychodzenie ponad narodowość i stawanie się jednym. Nazwałem to Obywatelem Świata.

A jego kluczem do zrozumienia jest akceptacja różności, bo po jej akceptacji te różnice nie mają znaczenia i wszyscy są tacy sami.”

 

Co to znaczy być Polką? Czy istnieje jakaś podręcznikowa definicja? To, że z Polski pochodzę, jest jednym, ale kiedy mieszka się w innym kraju, zaczyna kaleczyć język polski po latach, to kim jest taka osoba? Czy takie określenia w ogóle jeszcze mają sens?

 

Bo jeśli bycie Polką to jedzenie pierogów, chęć oddania życia za kraj, wykłócanie się o opcje polityczne i hermetyczność na inne kultury, to ja nią nie jestem. Nie jestem Polką w oczach z pewnością wielu starszych Polaków, którzy przeżyli wojny i żyją światem, który dawno umarł.

 

Narodowość, mam wrażenie, zaczyna mieć charakter symboliczny, takiej etykietki, którą sobie dajemy, by było łatwiej coś zaszufladkować, mieć do czego się odnieść. Kraj pochodzenia, okej, ale jak traktować mam kolegę Tomasza z pracy, który wyjechał do Norwegii w czasach szkolnych i dzisiaj mówi: nie mów do mnie po polsku, ja kaleczę ten język. A później pytam się go (po norwesku) – to, jak dajmy na to myślisz przed snem, albo liczysz coś w myślach, to liczysz po jakiemu? Odpowiada: chyba po polsku. No właśnie.

 

A może to jest tak, że tylko ma się takie wrażenie bycia Obywatelem Świata? Może za 20 lat wrócę do Polski, ucałuję Ziemię Ojczystą, padnę na kolana i powiem: tenże kraj to mój dom, zabijcie mnie, ale ja stąd nie wyjadę?

Pragnę Polski słabej

 

Granice dzisiaj same w sobie przestały mieć znaczenie. Spełniły się prorocze słowa z wiersza:

 

Mówią o Polsce silnej. Już dziś liczą sztaby,
Jak ją ziemią okopać, oprzeć na bagnecie.
Lecz ja, wybaczcie, bracia, pragnę Polski słabej,
Ja pragnę Polski słabej, lecz na takim świecie,
Gdzie słabość nie jest winą, gdzie już nie ma warty,
Ryglów u bram i nocą dom bywa otwarty,
Gdzie dłoń nie utrudzona okrutnym żelazem
I gdzie granica wita tylko drogowskazem.

Antoni Słonimski

 

Czytałam ten wiersz w czasach szkolnych, kiedy nie było Unii, kiedy do Niemiec wjeżdżało się z paszportem i zapasem cierpliwości na kilkugodzinne stanie w kolejce do odprawy i kontroli granicznej. Nie mogłam uwierzyć w tak utopijne wizje. Wydawało mi się, że to się nigdy nie zdarzy. Minęło kilka lat, a mi zdarza się zapominać, że przy przekraczaniu granicy w krajach Schengen warto mieć w ogóle jakiś dokument. Co będzie za kolejnych 15 lat? Tak przy okazji, dla mnie za granicą teraz oznacza za granicą Norwegii, a nie Polski.

 

Nie identyfikuję się z Polską pod względem jej historii, polityki, zamknięcia na świat. Nie trawię Polski, jako Wallenroda Narodów. Norwegia większość swego istnienia była w „Unii”, nigdy z nikim nie walcząc, zawsze potulnie się poddając. Wcale źle na tym nie wyszła, z tego, co mi wiadomo. Jaki sens ma śmierć w poświęceniu za fikcyjną kreskę, którą ktoś postawił na mapie? Bo tu to moje, a tam to wasze? Nie lepiej skupić się na Ziemi, jako całości? Podkreślać różnice kulturowe, ale po to, by je celebrować, a nie wytykać palcem przywary?

 

I nie, nie mam ochoty słuchać o przodkach, którzy polegli po to, bym ja mogła żyć w wolnym kraju. Po pierwsze, i tak w nim nie mieszkam. Po drugie, nie prosiłam ich o to. Po trzecie… gdybym tylko mogła, krzyczałabym pierwsza: spieprzaj jak najszybciej i ratuj swoje życie! Mój pradziadek dostał kulkę w ramię w po komendzie: padnij. Nie zabiła go, ale dlatego tylko, że miał masę szczęścia. Mam nadzieję, pradziadku, że nie bolało mocno, ale chyba rozumiesz już dziś, że to poświęcenie nie miało sensu (jeśli kiedykolwiek tak to odbierałeś). Poza tym, gdybyś umarł wtedy, ja nie mogłabym żyć dzisiaj. Przebywanie na wojnie sprawiało tylko, że mogłeś w każdej chwili odejść.

 

Poświęcając się dla narodu, w pewnym sensie sami go zabijaliśmy. Na szczęście te czasy minęły, przynajmniej w tej części świata.

 

Kiedy ktoś pyta się mnie, skąd jestem, z radością odpowiadam, że Polski. Uważam, że mamy czym się pochwalić pod wieloma względami i cechujemy się unikalnymi czy to miastami, czy elementami kultury. Odczuwam zalety warunków, w jakich się wychowałam (na przykład odporność na stres, otwartość w kontaktach ludzkich, bycie szczerym, pracowitym, szanowanie czasu i pieniędzy). Ale nie traktuję tego, jak granicy, która sprawia, że trudno mi się z kimkolwiek porozumieć. Nigdy nie zrozumiem mieszkających tu Polaków, którzy mówią: bo NORWEGOWIE to są tacy… jakie to ma znaczenie? Bo przecież POLACY to nie są śmiacy i owacy, prawda? Takie negatywne rozdzielanie krajów pochodzenia do niczego miłego nie prowadzi. Zazwyczaj to również jeden z powodów, dla których takie osoby nie mają dobrej pracy (bo NORWEG to szef), nie chcą uczyć się języka i asymilować ze społeczeństwem.

 

Podoba mi się osobiście, że świat stał się Globalną Wioską. Otwartość oznacza próbę zrozumienia, a to prowadzi do mniejszej ilości konfliktów i nieporozumień.

 

Im mniej będzie w nas: bo ja jestem taki, a ty jesteś zupełnie inny i przez to zły, bo ja tego nie rozumiem – tym lepiej.

 

Tak długo, jak rozgraniczanie będzie miało na celu wskazanie wad i podział, zamiast celebracji różnic – tak długo będę temu przeciwna. Jeśli bycie Polką oznacza bycie zamkniętą na świat, życiową stagnację, niechęć do innych kultur, to ja nią nie jestem. Tak samo, jak Antoni Słonimski, pragnę Polski słabej. I nie zamierzam za to przepraszać.

A Ty? Identyfikujesz siebie jako stuprocentowego Polaka? Czy może mieszkasz w innym kraju i masz podobne przemyślenia?