Nie istnieje nic gorszego, niż zmarnowany potencjał

Znam mnóstwo takich osób. Właściwie „znam” to mało powiedziane. Większość z nich jest ludźmi z mojego najbliższego otoczenia. Obijają się o życiowe przeszkody, narzekając, że nie mają możliwości, czasu, pieniędzy, znajomości, wszystkiego i niczego. Kiedy nadejdzie możliwość, mówią nie. Nie, bo to nie ten tydzień, nie, bo to nie w ten weekend, nie bo to za rok, za dwa, nie w tym życiu generalnie. Nawet, jak ktoś przychodzi, daje im do ręki wędkę, mówią: nie dziękuję, nie chce mi się łowić. Marnują swój potencjał, szukają dziury w całym, a kiedy mają możliwość poprawy, po prostu odmawiają. Najzwyczajniej w świecie patrzą ci prosto w oczy i mówią: nie. A mi nie mieści się to w głowie.

 

Kiedyś myślałam, jako dziecko, że nie ma nic gorszego, niż brak pewności siebie. Mnie samej jej brakowało, miałam jej jak na lekarstwo. Uważałam, że nie ma nic gorszego, niż brak miłości do samego siebie, bo to przekreśla wszystkie nasze starania o cokolwiek, docenianie swoich sukcesów (nawet tych mini), cieszenie się ze zdrowych relacji. Miałam rację. Dzisiaj jednak stoję w innej pozycji. Pomogłam samej sobie (o tym, jak dowiesz się z mojego darmowego e-booka, którego możesz pobrać tutaj) i problem ten przestał mnie w głównej mierze dotyczyć. Dzisiaj to się zmieniło, odbiło mi i czasami po prostu myślę, że nie ma to, jak mieć tą pewność siebie, zasoby, możliwości, ale jednak z nich nie korzystać. Bo wcześniej to miałam jeszcze wymówkę, ale jak już nie masz czym się wymigiwać, to trochę słabo.

 

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam na myśli harowania od rana do wieczora, bo trzeba wykorzystać swój potencjał. To w ogóle nie o to chodzi. Nie chcę cisnąć na dawanie z siebie więcej (do granic wytrzymałości), „zawsze i wszędzie możesz wszystko”, pracę kosztem odpoczynku i tak dalej. Jestem z dala od mówienia komuś, jak ma żyć, a już szczególnie kazania mu zapieprzać bez sensu, dla dobra idei.

 

Naprzebywałam się jednak w gronie osób, które z nabożnym posłuszeństwem słuchają słów Jezusa o niezakopywaniu talentów (tłumaczono mi to, jako dziecku, że trzeba rozwijać swoje dobre strony, czy to nadal aktualne?), a z drugiej strony nigdy nie zastanowiły się nawet nad tym, co to znaczy i jakie talenty w ogóle posiadają.

 

Bo każdy jakieś posiada. A spełnianie siebie podczas ich wykonywania to najlepsza rzecz pod słońcem: nie tylko człowiek jest szczęśliwszy, ale i jego otoczenie. Nie każdy musi ze swoich pasji, hobby, czy talentów żyć. Czasami to bardzo dobrze nawet, że tego nie robi. Kiedyś Pani Swojego Czasu powiedziała, że jak się lubi coś robić, chce się z tego utrzymywać i później, zamiast dziergać na drutach, zaczyna się przez większość czasu pilnować formalności, płatności i księgowości, to cały fun mija a pasja zamienia się w piekło. Zgadzam się.

 

Zarabianie na swojej pasji a po prostu robienie jej, bo jest miło, to jednak dwie osobne sprawy. Ja już dawno pogodziłam się w głowie z myślą, że być może z tego blogowania to kokosów nie będzie. Ba, że może nic nigdy nie będzie. To mnie jednak w pewnym sensie wyzwoliło, bo zrozumiałam, że ja przecież nie po to to robię. Po prostu lubię. Zwyczajnie w świecie daje mi radość kontakt z wami, dlaczego by więc nie poświęcać na to czasu, wkładać jakieś fundusze, bawić się i zobaczyć, co przyniesie przyszłość? Bo mogę. Mam czas. Zamiast pisania tego postu miałam sobie słodko drzemać. Ale może jednak warto realizować swoje plany i zobaczyć, co się z tego wykreuje? Zawsze warto próbować, takie mam zdanie.

 

Czy jest więc coś gorszego niż brak miłości do siebie, posiadanie tego zdrowego poczucia własnej wartości?

Tak. Marnowanie tego.

 

Nie każdy z domu wyniósł trzeźwą i kochającą ocenę swojego „ja”. Nie każdy wyniósł umiejętność zawierania zdrowych relacji, bezwarunkowe wsparcie w realizacji swoich (nawet najbardziej szalonych) planów. Nie każdy miał w mamie przyjaciółkę, nie każdy w ojcu mężczyznę, któremu można zaufać. Nie każdemu starczało kasy na życie, a już szczególnie na opłacenie swoich pasji. To są zasoby jak każde inne. Dzięki nim nieświadomie jest nam lepiej w życiu. Bo kiedy mamy ochotę na zaczęcie nowej rzeczy to, zamiast samego siebie powstrzymać zanim się na dobre rozpocznie, po prostu idziemy po to. Zapisujemy się na kurs, wydajemy kasę (bo nie czujemy się winni, że tyle kosztuje nasza pasja), poświęcamy czas na nią, a nie swoim dzieciom, czy partnerowi. Wow. Ale nie każdy wyniósł z domu takie umiejętności.

 

Bo w nie każdym domu rodzice robią coś, co lubią. W większości po prostu robią tylko to, co muszą.

 

A my ten wzór później wykorzystujemy do stworzenia własnego życia. Dopóki się nie obudzimy i zobaczymy, że żyjemy kopią życia rodziców – będziemy to powielać. Czasami to fajne, czasami nie. Zdecydujcie sami za siebie.

 

Jeśli wy jesteście takimi szczęściarzami i chociaż jedną z tych rzeczy wynieśliście z domu, bo przyszła ona naturalnie, bez wysiłku, to nie zmarnujcie tego. Nawet nie wiecie, ile macie.

 

Jest wiele osób, które chciałyby mieć lżejszy start. Jest cała rzesza mega ludzi, którzy daliby bardzo dużo, by dom kojarzył się z ciepłem, bezpieczeństwem a rodzina z wspierającą zwariowaną gromadką pozytywnych ludzi. Oni patrzą się na innych i myślą: gdybym był na jego miejscu, mógłbym to i tamto. Ale nie są. Wy być może jesteście. Jesteście szczęściarzami. Nie zmarnujcie tego.

 

Później człowiek się budzi po kilkudziesięciu przeżytych latach i zaczyna rozumieć, że jest już za późno. Cóż, może nie do końca, ale generalnie czas powoli dobiega końca: na te wszystkie odkładane na później rzeczy do zrobienia.

 

Bądźcie mądrzejsi, nie czekajcie do emerytury, by zacząć żyć.