Jak przeżyć szczęśliwie (pierwszą) norweską zimę?

Mawiają, że Polak po szkodzie też głupi, ale postaram się, by w tym roku nie tyczyło się to mnie. Poprzednia, trwająca pół roku, zima dała mi nieźle w kość. Połączenie mrozu, ciemności i niekończących się zapasów śniegu podkopało moje pozytywne nastawienie na wiele dni. W tym roku jestem na nią gotowa. Nie będę natomiast pisać o świeczkach, kocu, Netflixie i zielonej herbacie, bo to banały. Przejdźmy zatem do konkretów.

 

Zajrzałam do wpisów ze swojego pisanego ręcznie pamiętnika, w którym staram się od czasu do czasu coś naskrobać – do takich notatek świetnie się wraca po kilku miesiącach, by nabrać dystansu, docenić postępy, zauważyć zmiany. Przejrzałam całą poprzednią zimę, kiedy zaczęłam pisać swoje odczucia związane z przeżywaniem kolejnych miesięcy pełnych śniegu i spadających temperatur. Co chwilę przewijał się temat światła słonecznego. W wielu zapiskach odliczałam dni do pojawienia się kawałka dnia, tak, bym go mogła zobaczyć – tak bardzo to było dla mnie ważne. (Tutaj pozdrawiam z podziwem wszystkich znajomych mieszkających za kołem podbiegunowym!)

Pamiętam też, że czułam się cały czas niesamowicie zmęczona i, krótko mówiąc, zblazowana.

Nie wyobrażam sobie się tak męczyć przez nadchodzące miesiące, bo zima rozpoczęła się na dobre, dlatego teraz przygotowałam się do niej świadomie i z premedytacją.

Najważniejsze w tym wszystkim jest dla mnie pozytywnie nastawienie, dlatego numerem jeden będzie:

 

1. Zapas witaminy D3 oraz odpowiednia suplementacja

Przywiozłam z Polski krople Vigantol, które dzięki swojej formie można łatwo dawkować. Od jakiegoś miesiąca staram się regularnie do śniadania łykać kilka kropli, tak, by zachować odpowiedni poziom tej jakże ważnej w zimowe miesiące witaminy. Szczególnie kiedy przez wiele dni z rzędu moja skóra nie ma szans na doświadczenie światła słonecznego, bo jasno jest tylko wtedy, kiedy jestem w pracy.

Zaopatrzyłam się też w zapasy magnezu. Od kiedy łykam tabletki z Magne-B6, wcześniejszy problem mini skurczów mięśni, wskazujący potencjalnie na brak magnezu, zniknął jak ręką odjął i mam nadzieję, że nie powróci.

Więcej? Sprawdź ten wpis z poleceniem leków, które warto przywieźć z Polski do Norwegii, aby stworzyć niedrogo domową apteczkę.

 

2. Wełna merino&turbukser

 

Niesamowite, jak wiele zmienia odpowiednie ubranie.

 

Mieszkając w Polsce, nie miałam nigdy wcześniej do czynienia z ubraniami, które są jednocześnie cienkie, lekkie, ładne i bardzo ciepłe. Wełna merino, z której wykonane jest kilka zestawów w mojej szafie sprawia, że po prostu jest cieplej bez posiadania na sobie trzech swetrów pod zimową kurtką. Najbardziej popularną marką jest Kari Traa, wykonująca bieliznę termiczną, w której chodzi na co dzień wiele Norweżek (no, może poza leginsami, które działają bardziej jak rajstopy pod spodnie). Istnieje również wiele innych marek produkujących ubrania z tego materiału, oczywiście w wersji męskiej i damskiej.

 

W tym roku stałam się również dosyć dumną, aczkolwiek zdziwioną posiadaczką nowych spodni tzw. turbukser. A zdziwioną, ponieważ nie spodziewałam się, jak bardzo turbukser chronią od zimna założone na zwykłe spodnie. Bardzo często można spotkać osoby pracujące w biurze (a więc starające się wyglądać w miarę ładnie), które zakładają turbukser tylko na czas drogi do pracy, by ściągnąć je z siebie chwilę przed wejściem do swojej firmy.

 

Turbukser, mimo swojego charakterystycznego wyglądu – w końcu są spodniami do wycieczek (tur – wycieczka, bukser – spodnie) pomagają na co dzień, kiedy marzenie o komforcie termicznym jest większe niż chęć wyglądania elegancko. Wiem, że dla wielu są one po prostu ładne, ale być może ja muszę pomieszkać jeszcze kilka lat w tym kraju, by taki sportowy look stał się dla mnie piękny, zamiast po prostu ciepły i wygodny.

 

Det finnes ikke dårlig vær, bare dårlige klær!

 

3. Dobra zimowa kurtka

 

Co to znaczy dobra kurtka? Dobre pytanie! Swoją kupiłam zaraz po przyjeździe (teraz leci jej trzeci sezon) za śmieszne tysiąc koron na idealnej promocji dla Polki, która sobie właśnie przyjechała do Norwegii z polskim portfelem. I chociaż grubo zastanawiam się nad dokupieniem jeszcze jednej: droższej, cieplejszej i dłuższej, to wciąż nie mogę się przekonać, bo bardzo lubię tę, którą mam (wiesz, klasyczne myślenie w stylu: skoro masz, to po co wydawać pieniądze). Jest z firmy Dæhlie i sprawdzała się dobrze rok temu na szesnastostopniowych mrozach.

 


 

Z własnego doświadczenia mogę polecić więc tę firmę – jest to kurtka puchowa (dunjakke).

 

4. Spotkania i ludzie

 

Zamknięcie się w domu w postaci tortilli, w której funkcję owijającą pełni wełniany koc, a farszem jesteś ty sama, może fajnie działać na kilka dni, ale prędzej czy później stanie się to nudne i depresyjne. Wyjdź do ludzi! Czasami wystarczy po prostu przejść się na market świąteczny, jeśli takowy masz w swoim mieście, wyjść na wino ze znajomym albo odwiedzić bibliotekę, czy wypić zimowe caffè latte w towarzystwie samej siebie w jakiejś przytulnej knajpie. Opcji jest sporo. Badania wyraźnie sugerują, że uśmiechamy się więcej i bardziej intensywnie w obecności innych.

W tym roku zaangażowałam się w organizowanie eventu TEDxTrondheim i sam ten fakt sprawia, że zdążyłam już poznać wiele inspirujących ludzi, z którymi się bawię i uczę oraz pracuję. Te spotkania dają mi sporo radości – kolejne już w ten czwartek, będziemy grać w gry planszowe i piec ciastka. Sounds amazing!

 

5. Ruszanie tyłka

 

Doskonale zdaję sobie sprawę, że ruszenie się poza dom, kiedy za oknem delikatnie mówiąc pada śniegiem w poziomie, może wydawać się nieco szalone, ale tak naprawdę tutaj powinniśmy nie poddawać się swoim wymówkom, bo te będą działać w dłuższej mierze na naszą niekorzyść.

 

Nic tak nie podnosi energii, poprawia samopoczucia, uodparnia, odstresowuje jak ruch, najlepiej na świeżym powietrzu. W tym roku chodzę regularnie na siłownię i oczywiście doświadczam ciekawego zjawiska, jakim jest posiadanie więcej energii i radości po dwugodzinnym wycisku niż przed. Też mi się nie chce, też wolałabym kimnąć się na kanapie w salonie, ale z doświadczenia wiem, że później czuję się tylko gorzej, zamiast lepiej.

 

Na szczęście wcale nie trzeba wychodzić z domu, by trenować – czasami wystarczy odpalić sobie program „Skalpel” naszej Ewy Chodakowskiej, czy przez 10 minut poćwiczyć jogę na macie.

 

Każdy wie, że ruch to zdrowie i nie ma co z tym dyskutować.

 

Na koniec mogę dodać, że powiedzenie „do wszystkiego można się przyzwyczaić” jak najbardziej można zastosować w tym wypadku, bo sama jestem przykładem osoby, która postrzegała zimę zupełnie inaczej jeszcze rok temu. To też jest całkowicie ok, by dać sobie czas i możliwość czucia się gorzej, tak długo, jak nie jest to destrukcyjne.
 


A jakie są twoje sposoby na zimę? Daj znać w komentarzu, czy jest coś, czego brakuje na tej liście!