Stał na balkonie swojego nowego mieszkania. W jednej dłoni trzymał lampkę dobrego wina, w drugiej… Ser Królewski. Produkt nie do dostania w kraju, w którym mieszkał. Jadł go rękoma, popijał malymi łykami dobrego wina. Pozwolił sobie zastanowić się nad swoim życiem. Poczuł, że to ta chwila. Chwila, w której jedzenie najzwyklejszego polskiego sera staje się symbolem. Symbolem zwycięstwa, pewnego dowodu, że dla siebie w jakimś sensie osiągnął sukces. Sięgnął pamięcią wstecz. Nie zawsze to tak wyglądało.
Kiedy był mały, jego rodzinie powodziło się raz lepiej, raz gorzej. Założenie swojego własnego biznesu nie zawsze przynosiło dużo gotówki w rodzinne progi. To były te czasy w Polsce, gdy ludziom chciało się działać, ale Państwo zaczynało robić wszystko, by się odechciało.
Kiedy biznes jego rodziców zaczął przynosić coraz mniejsze dochody, musieli zacisnąć pasa. Nie było ich stać na lepsze ubrania, czy droższe produkty spożywcze.
Jednym z nich był Ser. Ser Królewski dokładniej rzecz ujmując. Patrzał się na niego za każdym razem, gdy udawał się z mamą na zakupy. Bardzo go lubił – każde dziecko ma taki swój przysmak, który uwielbia ponad wszystko. Wiedział jednak, że jego rodziny nie stać na takie „smakołyki”. Pozostało rozmyślanie o tym, jak wspaniale byłoby móc kupować sobie taki ser, kiedy tylko się chce.
To było 20 lat temu. Nasza historia tutaj się nie kończy. Dzisiaj ten mały chłopczyk jest dorosłym mężczyzną, który w dodatku je ser na swoim własnym balkonie mieszkania zakupionego poza granicami Polski. Ma 27 lat, ogromne możliwości i coraz lepszą karierę. Dzisiaj stać go na praktycznie każdy ser, jaki sobie zamarzy, jednak zawsze, gdy jest w Polsce kupuje ten jeden. Dla niego to zwycięstwo. Przypomnienie o czasach, w których mógł pomarzyć o tym produkcie. Dzisiaj nawet nie zwraca na jego cenę uwagi.
Ta historia brzmi wzniośle, z drugiej strony absurdalnie. Byłaby nawet zabawna, gdyby nie fakt, że jest… całkowicie prawdziwa. Nic a nie nie zostało w niej zmyślone, ani dodane.
To historia mojego narzeczonego.
I sądzę, że nie jest odosobniona. Każdy z nas ma takie symbole zwycięstwa – chwile, w których uświadamiamy sobie: zrobiłem to, dokonałam tego, osiągnęłam w swoich oczach sukces.
Ja miałam w swoim życiu ostatnio całkiem sporo ich. Jednym z nich był zakup butów w Kazarze. Przechodziłam koło tego sklepu dziesiątki razy w Malcie w Poznaniu. Za każdym razem wchodziłam i oglądałam cudowne torebki i buty, które podobały mi się nieziemsko.
Dwa tygodnie temu kupiłam tam swoje pierwsze baleriny. Czułam się jak w filmie, który sama wyreżyserowałam. Marzenie stało się rzeczywistością dzięki mojej odwadze, ciężkiej pracy.
Można się z tego śmiać: buty sobie kupiła! Ser brzmi jeszcze bardziej absurdalnie. Ale każdy, kto takie mini-zwycięstwo ma za sobą, doskonale zrozumie, co mam na myśli. Egzotyczna wycieczka, awans… albo może pomarańcze, które za czasów komunizmu były towarem ekskluzywnym, dzisiaj będącym na każdej sklepowej półce? Każdy z tych drobnych elementów staje się małym symbolem.
Zwycięstwo dla każdego z nas oznacza coś innego. Jest jednak bardzo ważne. Warto sobie je uświadomić, poczuć je całym sobą i być wdzięcznym sobie za pracę, którą się włożyło, by dotrzeć z punktu A do puntu B.
Czym dla ciebie było zwycięstwo w ostatnim czasie? Co ono dla ciebie oznacza? Jakie małe elementy dnia codziennego przynoszą ci jego poczucie? A może czas zapracować na nowe, w oddalonej przyszłości?
Ps. Jeśli chcesz poczytać więcej w tym tonie, koniecznie ściągnij mojego e-booka, w którym poczytasz o historiach z życia i zainspirujesz się, by myśleć pozytywnie. Zapiszesz się wtedy do mojego newslettera, dzięki któremu pozostaniemy w kontakcie, dowiesz się rzeczy, których nie publikuję nigdzie oraz będę podsyłać więcej darmowych materiałów tego typu.