lekarz rodzinny w Norwegii

Przychodzi Polak do lekarza, a lekarz… – czyli jak działa lekarz rodzinny w Norwegii?

Będziesz zaskoczona, jak inaczej funkcjonuje lekarz rodzinny w Norwegii od tego w Polsce. Zanim popełnisz błąd, za który ja musiałam dodatkowo zapłacić, wbijaj do wpisu i ciesz się nowo nabytą wiedzą. A przy okazji nie zaszkodzi pośmiać się trochę razem ze mnie.

 

Luty jeszcze tego roku. Było zimno i ciemno, ale powoli każdy czuł już w powietrzu nadchodzącą wiosnę. W tym pozytywnym teoretycznie okresie pojawiło się we mnie podejrzenie czegoś niefajnego zdrowotnie. Pewnie to nic takiego, ale lepiej sprawdzić – pomyślałam i umówiłam się po raz pierwszy (i na razie po raz ostatni) do mojego lekarza rodzinnego.

 

Lekarz rodzinny w Norwegii zostaje przydzielony każdemu automatycznie w momencie, kiedy dany obywatel otrzyma pozwolenie na pobyt stały (i tym samym fødselsnummer) – niestety sam D-nummer nie wystarcza, by taki lekarz został ci przypisany. Dostajesz pocztą powiadomienie o danych twojego fastlege (lekarz pierwszego kontaktu) i przychodni, w której pracuje.

 

Lekarza rodzinnego można zmienić, robi się to przez internet. Jeśli nie masz numeru personalnego (fødselsnummer), masz prawo udać się na pomoc doraźną (legevakt), gdzie zostanie ci udzielona pomoc na takiej samej zasadzie, jak osobom ze stałym pobytem w Norwegii, jeśli jesteś z kraju objętym umową Schengen i Szwajcarii. Musisz posiadać jedynie ważną europejską kartę zdrowia, ubiegać się możesz o nią tutaj.

 

Do większości przychodni nie musisz nawet dzwonić, by się umówić. Możesz po prostu wysłać sms i chwilę później otrzymasz wiadomość z potwierdzeniem daty i godziny. Później wystarczy się tylko stawić na miejscu.

 

Kiedy byłam już w przychodni, zaciekawiła mnie maszyna wyglądająca jak dotykowy ekran, do którego od czasu do czasu podchodzili pacjenci po odbytej wizycie. Na ciekawości się skończyło, bo nie podeszłam do niej sama nigdy, co mnie po prostu tylko trochę kosztowało (o tym za chwilę).

 

Do gabinetu zostałam wezwana po imieniu (Andzeliiiika Bienkowyska?). Okazuje się, że na wizytę u lekarza rodzinnego mamy jedynie piętnaście minut i była to nowość. Trochę to słabe, bo przecież co to jest piętnaście minut, szczególnie jeśli czyjś problem jest złożony albo ktoś ma nagle dostać nowe leki – no ale jest, jak jest. Ja tego wtedy nie poczułam, bo czasu nie przekroczyłam, a i zaraz po wizycie zostałam skierowana na pobranie krwi, które odbyło się dosłownie kilkanaście minut później w laboratorium mieszczącym się w tym samym budynku.

 

Norweskie luźne i ludzkie podejście do innych jest bardzo widoczne na wizycie u lekarza. Ani przez chwilę nie da się odczuć, że osoba w białym kitlu, siedząca za biurkiem, mająca całą ścianę w prestiżowych tytułach i nagrodach za wyniki badań, jest kimś więcej niż pacjent. Oczywiście każdy zwraca się do siebie na ty, dzięki czemu można czuć się swobodniej i nie ma poczucia bycia ocenianym. Pomiędzy rozbieraniem się do badania, czy odpowiedziami na pytania lekarza gawędziliśmy więc również o tym, jak to jest być farmaceutką w Norwegii, ile się zarabia, czy jest lepiej niż w Polsce. Dowiedziałam się również, że mój fastlege studiował w Polsce, więc uraczył mnie kilkoma powiedzonkami w naszym języku. Miałam wrażenie, że załapaliśmy bardzo fajny, szczery, ludzki kontakt.
 

Lekarz rodzinny w Norwegii nie jest za darmo

 

Po wyjściu z przychodni wróciłam do swojego dnia jak gdyby nigdy nic. Jak to mawia mój tata: rachunek za wszystko przyjdzie pocztą, no i mój tata miał znowu rację. Wpadłam w zabawny z mojego aktualnego punktu widzenia szał, że jak to w ogóle i czemu mam zapłacić za wizytę, przecież tyle hajsu płacę już w podatkach?! Wtedy jeszcze miałam nawyki z Polski, że się wchodzi, załatwia, co trzeba i wychodzi, jeśli wizyta nie jest prywatna. Okazało się, że maszynka przy wejściu, o której wspomniałam wyżej, służyła do zapłaty za wizytę – nie zapominaj o niej. Musiałam dodatkowo przelać jakieś 50 NOK za sam fakt, że faktura przyszła do mojej skrzynki pocztowej.
 

Jeśli już o pieniądzach mowa, warto wspomnieć, że w Norwegii istnieje coś takiego jak egenandel, czyli określona ilość pieniędzy, którą płaci się za usługi medyczne i leki, po której przekroczeniu już nic się nie płaci (dostajesz tzw. frikort, przychodzi również pocztą). W 2019 roku wyniosła ona 2369 NOK, w 2020 na pewno pójdzie górę.

 

No dobrze, wyszłaś od lekarza, ale nie masz w dłoni żadnej recepty. Tę znajdziesz na helsenorge.no, gdzie zalogujesz się swoim fødselsnummer-em, potrzebować będziesz prawdopodobnie również kodebrikker’a z banku. Tam sprawdzisz między innymi ile zapłaciłaś w tym roku w postaci egenandel i dowiesz się innych ważnych rzeczy związanych ze służbą zdrowia. Warto tam zaglądać od czasu to czasu, szczególnie jeśli używasz leków na stałe i ważne jest dla ciebie, by wiedzieć ile jeszcze opakowań zostało na recepcie.

 

Jeśli natomiast potrzebujesz wizyty u specjalisty, musisz najpierw udać się do lekarza rodzinnego po skierowanie. Niestety nie ma możliwości umówienia się na wizytę np. do endokrynologa tak po prostu, bez przejścia przez fastlege. Można wybrać drogę wizyty prywatnej, ale ta często jest tak droga, że opłaca się wybrać do Polski na 2 dni, zapłacić za hotel, wizytę lekarską i loty.

 

W kolejnym wpisie planuję opisać funkcjonowanie norweskiej apteki, wyjaśnić jak rozumieć swoje recepty na helsenorge.no oraz wytłumaczyć, co to znaczy frikort, fullmakt, egenandel, vedtak, reit… Pytanka? Zapraszam do sekcji komentarzy.

 

Jak zostałam farmaceutką w Norwegii? Moją historię poznasz w tym wpisie.

 
Obraz jennycepeda z Pixabay